Produkcja filmów krótkometrażowych o skutkach przejawów nietolerancji, mowy nienawiści i innych celach określonych w dokumencie na podstawie Karty Praw Podstawowych UE. Każdy uczestnik podczas kręcenia filmu i pracy nad scenariuszem wybiera temat przewodni, ilustrujący treść wybranego artykułu. Zapoznanie widzów z ideami zawartymi w Karcie oraz debata artystów, naukowców, dziennikarzy i intelektualistów, uczestników o tym, jak Karta Praw Podstawowych wpłynęła na spójność UE i jak ją odnajdujemy 20 lat po jej wprowadzeniu. W projekcie wzięli udział przedstawiciele trzech krajów: Polski, Włoch i Węgier. W związku z sytuacją pandemii COVID-19 większość działań, pracy, spotkań i debat odbywała się online. Efektem końcowym jest produkcja filmu pełnometrażowego (dostosowanego do pokazów publicznych) z otrzymanych, wyselekcjonowanych prac uczestników oraz 10 krótkich sekwencji tematycznych zamieszczonych na ogólnodostępnych kanałach społecznościowych w Internecie.
Wersja oficjalna:
Wersja: SEQUENCE VII - MEDIA - THE PAST FOR THE FUTURE:
performance / koncert odbył się 27 czerwca 2020 r.
Idea i reżyseria: ROBERT BALIŃSKI
Muzyka live: ANDRZEJ DUDEK-DÜRER /Instrumenty elektroniczne/ oraz MARCIN KRZYŻANOWSKI / electric cello/
Nowy wymiar transmisji. Koncert dla jednego drzewa czyli dla przyrody dla natury dla nas Jesteśmy sprzężeni Ulegamy nieustannym przemianom Zielona roślina będzie naszym czułym odbiorcą Zapraszamy na koncert dla jednej rośliny
Współorganizacja: Fundacja Sztuk Krytycznych
Transmisja live: KoksStudio / TOMASZUK FILM
Kamery i oświetlenie: SŁAWOMIR TOMASZUK
Transmisję można obejrzeć na kanale YouTube TEATR SZTUK: https://youtu.be/FDHV_CAPmsw
Preludium ŚlĘŻAńskie - Między Światami
Premiera 22 listopada 2019 r. - Ślężański Ośrodek Kultury
REŻYSERIA, SCENARIUSZ I CHOREOGRAFIA: Ewelina Ciszewska
MAKE UP & BODY PAINTING: Monika Folga i Marian Folga
ORGANIZATOR PROJEKTU: Fundacja Rozwoju Kultury Sztuki i Edukacji "Otwórz Drzwi"
WSPÓŁORGANIZATORZY PROJEKTU: Ślężański Ośrodek Kultury, Gmina Dzierżoniów, Stowarzyszenie ,,Ślężanie - Lokalna Grupa Działania'', Wyspa Koni Ostroszowice, TEATR SZTUK, Awangarde Teatr, KOKS Studio / TOMASZUK FILM.
Wydarzenie zostało objęte Patronatem Prorektora Akademia Sztuk Teatralnych w Krakowie Filia we Wrocławiu
Zadanie sfinansowano ze środków unii europejskiej w ramach poddziałania 19.2 „Wsparcie na wdrażanie operacji w ramach strategii rozwoju lokalnego kierowanego przez społeczność” objętego Programem Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2014-2020 dla operacji realizowanych w ramach projektu grantowego Stowarzyszenia @Lokalna Grupa Działania „Ślężanie” pn. Organizacja warsztatów kulturalno-artystycznych pn. PRELUDIUM ŚLĘŻAŃSKIE na terenie gmin należących do LGD „Ślężanie' Zdjęcia Paweł Syposz/ Jan Luty
Recenzja:
Inne oblicze monodramu w Słupsku
Pokazem „marii s.” w Teatrze Rondo w Słupsku rozpoczął sie VI sezon Teatru na nowe czasy.
13 listopada słupski Teatr Rondo stał się miejscem inauguracji VI sezonu Teatru na nowe czasy. Pierwszym wydarzeniem artystycznym tej edycji, nie przypadkiem raczej wystawionym w Słupsku – „królestwie monodramu”, był monodram Teatru Sztuk „maria.s” w wykonaniu Eweliny Ciszewskiej. I choć to monodram, to podanie w tym przypadku jednego tylko nazwiska jest dalece niepełną informacją.
Przedstawienie, jakie mieliśmy okazję zobaczyć, cechuje bardzo rozwinięte i rozbudowane zaplecze artystyczne i techniczne – prawdziwa symfonia gatunków. Dzięki temu monodram Eweliny Ciszewskiej zmienia dotychczasowe spojrzenie na ten gatunek sceniczny, jednocześnie nadal pozostając w granicach tej formy. Pomysł, scenariusz, reżyseria oraz scenografia są autorstwa aktorki – Eweliny Ciszewskiej, lecz wśród twórców przedstawienia znajdują się jeszcze: Mirosława Lombardo (Głos), Włodzimierz Kiniorski (muzyka), Robert Baliński (reżyseria świateł) oraz Jakub Lech (animacje).
Korzystając z poetyckich form wyrazu, powiemy, że monodram ten pączkuje, tworząc swoisty „układ rozkwitania”. Pierwszym zaś „pączkiem” na tym tradycyjnie ujmowanym, „organizmie jednokomórkowym”, jest telefon, który również gra rolę, której wagę wyczuwamy wraz z rozwojem akcji. Dalej, tak jak w tradycyjnym monodramie: zredukowana scenografia i rekwizyty. Na scenie widzimy więc kobietę, która początkowo siedzi na krześle (tym sine qua non gatunku J) oraz dwa elementy tworzące scenografię: kostium królowej oraz stojak- tabliczka z opisem eksponatu – również konieczne do tego, aby zwizualizować czy wręcz stworzyć przestrzeń ekspozycji: muzeum czy galerii, w której rozgrywa się dramat, a której specyfika dostarcza wielu określeń prezentowanego problemu. Przestrzeń sali wystawowej, pomimo starań i zbiegów, żeby ją oswoić pozostaje chłodna i skostniała a w monodramie jest odzwierciedleniem relacji, jaka zachodzi między postacią a Głosem.
Pośrodku sceny, w centrum uwagi znajduje się ogromna suknia, której wielkość (a i złożoność) podkreśla specyfikę prezentowanego problemu; jest nim bowiem przybierająca toksyczną postać relacja matki z córką. Spektakl sugestywnie i mocno podkreśla, że jest to więź, której nie można do końca zerwać. Natrętny, głośny, dzwoniący nieustannie lub co chwilę telefon jest odpowiednikiem tej relacji i jednocześnie określa jej intensywność. W przypadku Marysi, którą poznajemy na scenie, jest to dalece nachalne i niedyskretne ingerowanie matki w jej prywatność. A jednak dla niej to wciąż matka: martwi się, troszczy, mówi, że chce dobrze – ciężko więc zdobyć się na szorstką stanowczość, narazić ją na smutek czy rozczarowanie.
Najlepiej, najbezpieczniej byłoby się zatem schować, wycofać a nawet przenieść swoje uczucia na życie kogoś zupełnie innego, komu w zasadzie to i tak nie zaszkodzi… Sposobem Marysi – takiej zwykłej dziewczyny na ucieczkę przed naciskiem z zewnątrz jest wcielić się w kogoś innego – wejść w czyjś kostium, w czyjeś buty.
I na tak zaznaczonej osi dramatu poznajemy leżące na niej punkty. Kiedy jest ich naprawdę dużo i gęsto, zaczyna się robić duszno, dochodzi do pożaru, który trawi suknię, a która jest tu desygnatem władzy, niezależności i stanowczości. Suknia ta, dosłownie i w wymiarze psychologicznym, skrywa wiele tajemnic, pozostając jednocześnie symbolem dziewczęcych marzeń o życiu jak z bajki. Kiedy kostium królowej zmienia się w taflę wody, którą mąci spadająca kropla, staje się on również projekcją marzenia, także tego o miłości. Bohaterka monodramu, tak jak Maria Stuart, to postać skazana na bezradność w tej kwestii.
Zobowiązana polityką dynastyczną królowa Szkocji nie mogła sama decydować o wyborze męża – tak jak Marysia, pracownica muzeum, której matka ingerując w wybór i wyszydzając jej kolejne sympatie, pogłębia inercję córki.
Pewna zbieżność tych postaci: Marii i Marysi budzi pewien niepokój dotyczący przyszłości młodej dziewczyny. Tym większy, że ona sama wizualizuje podłożenie własnej głowy pod topór.
Ewelina Ciszewska bardzo dobrze zrealizowała swój projekt i przekonywująco zagrała rolę dziewczyny trochę nieśmiałej, zahukanej, żyjącej w jakimś zawieszeniu między ja-dziecko a ja- człowiek dojrzały (co dosadnie podkreślają pluszowe kapcie z jednej strony a robótki wełniane z drugiej), uciekającej do świata wyobraźni, nie mogącej zamknąć za sobą ostatnich drzwi dzieciństwa. Spektakl zachowuje klimat i pogłębia dramatyzm, w dużej mierze dzięki muzyce i reżyserii światła, które świetnie współgrają i uzupełniają przedstawienie, dopowiadają to, o czym się nie mówi.
Małe litery w tytule „maria s.” zdają się sugerować pewną powszedniość a nie wyjątkowość. Z jednej strony prezentowany problem jest faktycznie dość powszedni, jednak realizacja sceniczna – jakby wysoki postument, na którym osadzono tę sztukę, decyduje o tym, że monodram ten się odznacza, pozytywnie wywyższa, jest spektaklem bardzo oryginalnym i niewątpliwie wyjątkowym. Taka sztuka – Teatr Sztuk, to rzeczywiście Teatr na nowe czasy. W Teatrze Rondo, sercu „pomorskiego księstwa monodramu”, było to bardzo odświeżające spojrzenie.
maria s.
Scenariusz, reżyseria, scenografia: Ewelina Ciszewska. Produkcja: Teatr Sztuk w Oleśnicy.
Teatr Rondo w Slupsku w ramach VI sezonu Teatru na nowe czasy, 13 listopada 2019.
„Człowiek może, jeśli posiada prawdziwą mądrość, cieszyć się widowiskiem całego świata siedząc na krześle, nie umiejąc czytać, nie rozmawiając z nikim, używając tylko swych zmysłów i posiadając duszę, która nie zna smutku.” Fernando Pessoa
Czy człowiek może spojrzeć w głąb siebie? Jaką drogę musi przebyć, by zacząć pytać? Ile czasu minie zanim znajdzie odpowiedź... Czy możemy uruchomić inne pokłady własnej pamięci, nie tylko tej podręcznej? Poznajemy siebie w najprostszych działaniach; kawałek po kawałku. Przyjmujemy różne maski, pozycje, postawy, ale czy potrafimy dotrzeć do początku własnego początku? Jak tam jest? To punkt wyjścia dla naszych rozważań.
Po „METALIVE” i „PARADZIE” prezentujemy III odsłonę Teatru Sztuk. Do udziału w ostatniej części tryptyku zaprosiliśmy mimów, muzyków, wokalistów, performerów, aktorów. Po raz drugi zaproszenie przyjęła aktorka filmowa i teatralna Mirosława Lombardo. Po raz pierwszy mamy przyjemność gościć aktora Jana Nowickiego
OBSADA: Krzysztof Antkowiak, Ewelina Ciszewska, Izabela Cześniewicz, Alicja Górkiewicz, Dominika Jucha, Mirosława Lombardo, Bartłomiej Ostapczuk, Krzysztof Roszko, Eric Wilcox
GOŚĆ SPECJALNY: Jan Nowicki
MUZYKA live: Anthimos Apostolis, Włodzimierz Kinior Kiniorski, Mieczysław Litwiński, Saba Litwińska, Sylwia Nadgrodkiewicz
KONCEPCJA i REŻYSERIA: Robert Baliński
CHOREOGRAFIA: Ewelina Ciszewska
VIDEO: Robert Baliński, Hektor Werios
PREMIERA: 9 Lutego 2018 Sala Widowiskowa BiFK w Oleśnicy
NAGRODA AKTORSKA
DLA
EWELINY CISZEWSKIEJ
ZA STWORZENIE KONSEKWENTNEJ I SUGESTYWNEJ POSTACI W SPEKTAKLU "MARIA S."
DOM LITERATURY W ŁODZI - 2 sierpnia 2017 r.
RECENZJA:
Dom Literatury w Łodzi - 3 sierpnia 2017
Wczorajszy spektakl Maria S - spektakl w ramach Letniej Sceny 2017 zrobił na naszej publiczności ogromne wrażenie!
Brawa dla Eweliny Ciszewskiej z Teatru Sztuk, a „Marię S.” recenzuje dla Was Aleksandra Ciarkowska
„Jedna siedzi w muzeum i pilnuje, druga jest pilnowana, a trzecia pilnuje tej, która pilnuje”.
Bohaterka sztuki „Maria S.” – nomen omen Marysia – strzeże eksponatu, sukni Marii Stuart. W pracy, oprócz wspomnienia XVI-wiecznej szkockiej królowej, towarzyszy Marysi jej matka. Dokładnie rzecz ujmując, głos matki, wydobywający się z telefonu komórkowego. A Marysia ucieka przed nadmiarem „troski i matczynej miłości” w… historię. Jej wehikułem czasu staje się suknia, kostium, należący kiedyś do innej kobiety, ściętej królowej Szkotów.
Marysia, Matka, Maria Stuart – trzy kobiety łączy dziwna więź zbudowana na strachu, uzależnieniu i różnych odcieniach kobiecości. Czym jest władza a czym wolność? Czy mając władzę, można nie być w żadnym stopniu wolną, a pozorna wolność czasem kryje emocjonalnie zniewolenie? Dokąd zaprowadzi bohaterki ta dziwna, baśniowa podróż? To już każdy widz musi odkryć na własną rękę.
Monodram Eweliny Ciszewskiej, pomysłodawczyni i współtwórczyni Teatru Sztuk, to opowieść o toksycznej relacji między matką i córką, a także o stłumionej kobiecości, która rozpaczliwie szuka drogi spełnienia.
Podziw wzbudza oprawa wizualna spektaklu. Kostium, w którym ukrywa się bohaterka zachwyca precyzją i dbałością wykonania. Zainteresowani widzowie mogli po zakończeniu spektaklu zajrzeć za „kulisy” i samodzielnie spróbować odkryć wszystkie tajemnice sukni Marii Stuart, która skonstruowana została jak precyzyjnie zaprojektowana scenografia. Można w niej tańczyć, kąpać się, kochać, a wreszcie... zostać ściętą.
Nie sposób zapomnieć zachwycającej gry Eweliny Ciszewskiej, która z wprawą balansuje na granicy powagi i szaleństwa. Jestem pewna, że niejedna kobieta, siedząca na widowni, mogła odnaleźć w tej kreacji odbicie własnych doświadczeń.
Czy jedna osoba na scenie jest w stanie zahipnotyzować widownię? Ewelina Ciszewska potrafi to z całą pewnością!
"SEKRETY SZEKSPIRA" TEATRU SZTUK na Maskaradzie 2017.
obsada::
Ewelina Ciszewska,
Artur Borkowski,
reżyseria, kostiumy: Ewelina Ciszewska /
projekcje oraz koncepcja przestrzeni: Robert Baliński /
muzyka: Marcin Krzyżanowski / wykonanie:: Xooxen /el.cello/
Helena / Tytania :: Ewelina Ciszewska
Demetriusz / Oberon :: Artur Borkowski
Fot. Przemek Wiśniewski
Fot. Przemek Wiśniewski
PREMIEROWY SPEKTAKL: 7 MAJA 2017 r.
Z udziałem artystów z Polski, Niemiec oraz Danii.
Gość specjalny: Lars Danielsson
P A R A D A
spektakl performatywny rozpisany na ruch, dźwięk, obraz
Codzienność pędzi, codzienność mija, codzienność zmusza nas do szybkiego życia. Spowolnimy na chwilę ten maraton, żeby przyjrzeć się celowości naszego pośpiechu. Gest, ruch i dźwięk pozwolą spojrzeć, jak przez lupę, na dzisiejsze zachowania i wewnętrzne imperatywy ludzkich zachowań. Przetransponujemy nasze lęki i podstawowe ludzkie pragnienia na postaci, które wymownie i zaskakująco przypomną nas samych. Parada stanie się swoistym pokazem naszej dzisiejszej próżności, która nie wszystkim może być do śmiechu, choć może wyzwalać śmiech. Będziemy "paradować" w świetle reflektorów i inspirujących dźwięków, aby obnażyć nasze tragikomiczne aspekty naszego codziennego życia.
koncept i reżyseria: Robert Baliński
muzyka live: Lars Danielsson
choreografia: Ewelina Ciszewska
wystąpią: Mirosława Lombardo. Ewelina Ciszewska, Izabela Cześniewicz, Marinella Montanari, Monika Rostecka, Krzysztof Antkowiak, Artur Borkowski, Piotr Sabat, Jan Romberg, Krzysztof Roszko, Eric Wilcox
CHORZOWSKIE OGRODY SZEKSPIROWSKIE
KWIECIEŃ 2017
PODSUMOWANIE 2016 r.
NA STYKU SZTUK/JUSTYNA MUSZYŃSKA-SZKODZIk -Łódzki Dom Kultury / grudzień 2016
Szamańskie misterium dźwięków, przywołujące echa zapomnianych wierzeń, niepokojące animacje z pogranicza sacrum i profanum, kobieta w bieli uciekająca przez pustynię, po piasku, z którego nic nie da się nic stworzyć… To wszystko działo się w Łódzkim Domu Kultury 14 grudnia podczas pierwszej „Stykówki”, czyli twórczego spotkania legendarnej grupy Pathman i artystki Eweliny Ciszewskiej.
– Pomysł na „Stykówkę” zrodził się w tamtym roku. Wypłynął z innej imprezy interdyscyplinarnej „Dwie strony ekranu, czyli trzy”, na którą zaprosiliśmy artystów zajmujących się różnymi dziedzinami sztuk: audio, wideo i performance. Wydarzenie tak się spodobało publiczności, że pomyślałam: dlaczego nie rozszerzyć tej formuły na inne dyscypliny i stworzyć cykl wydarzeń łączących różne aktywności sceniczne. Przenikanie się sztuk, szukanie dialogu między odrębnymi zjawiskami kultury jest niezwykle ciekawe dla widza – mówi Gabriela Synowiec, pomysłodawczyni imprezy z Łódzkiego Domu Kultury.
Okazją do pierwszej edycji wydarzenia jest jubileusz grupy Pathman, i to nie byle jaki, bo zespół świętuje 40-lecie działalności artystycznej. – Wszystko zaczęło się w 1976 roku w Krakowie, gdy paru postrzeleńców zafascynowanych muzyką rockową, ruchem hipisowskim i filozofią Dalekiego Wschodu zaczęło razem grać. Najpierw był zespół Atman, potem zmieniały się nazwy, a teraz wraz z Piotrem Koleckim, który gra na wszelkiego rodzaju gitarach akustycznych, elektrycznych, basie, harfie czy drumbassie, tworzymy duet – wspomina Marek Leszczyński, grający w zespole m.in. na cymbałach, tschengu koreańskim, fidoli Fischera. Muzycy zapraszają do swoich projektów zaprzyjaźnionych artystów. W ŁDK-u zagrali z Jankiem Kubkiem (instrumenty perkusyjne, tabla) i Włodzimierzem „Kiniorem” Kiniorskim, multiinstrumentalistą z jazzowym zacięciem.
Na ich koncertach gościnnie pojawiają się również skrzypce, saksofony, trąbki, bo Pathman romansuje też z jazzem. Ich muzyki nie da się zaszufladkować, sami bronią się przed klasyfikacją gatunkową. Etno, rock, ambiente, z elementami jazzu, elektroniki? – Po co komu takie nazywanie. Cały czas jesteśmy boksowani i zamęczani słowami, żyjemy w natłoku niezrozumiałych przekazów, więc muzyka powinna dawać tylko przeżycia, emocje i prowadzić do głębi w nas. Każdy w gruncie rzeczy poszukuje prawdy o sobie, zastanawia się, dlaczego tu jest i czy to ma sens, a muzyka może przybliżać go do odpowiedzi na te pytania. Poprzez dźwięki chcemy zmusić słuchacza do zadumy i spojrzenia na swoja codzienność z innej perspektywy– wyjaśnia Marek Leszczyński.
Marek mieszka w Inowłodzu, a Piotr w Rabce, to ich przyczółki, tam uciekli od cywilizacji, żyją blisko natury i stamtąd czerpią inspiracje. – Buntujemy się przeciw chaosowi wielkich aglomeracji, pośpiesznemu życiu. Widzimy, jak w mieście zanikają kontakty międzyludzkie, człowiek zatraca się w pseudocywilizacji, która sama na siebie kręci bat – dodaje Marek, który w Inowłodzu od lat organizuje letni Festiwal w Krajobrazie i zaprasza do nadpilicznego grodu ciekawe osobowość muzyczne.
Muzycy z etnograficzną pasją przez lata zgromadzili pokaźne kolekcje instrumentów. Jest ich tyle, że na koncert nie sposób wszystkiego przywieźć, więc zdobią dumnie wnętrza ich domów. Cymbały polskie, ukraińskie, cytry, sitar, bębny ceramiczne, bębny z kraju Mołr, gongi, blachy ze Stoczni Gdańskiej, kantówki i teowniki, dzwonki indyjskie, sanza – można by długo wymieniać…
Podczas „Stykówki” artyści zagrali utwory z najnowszej płyty „Drzwi”(2016) oraz wcześniejszej „Monady” (2014). Swobodnie popłynęli w rozbudowanych improwizacjach z dynamicznymi liniami melodycznymi. Od błogiej ciszy, subtelnych tonów po drażniący łoskot, jakby dźwięki spokojnego lasu łączyły się ze zgiełkiem ulic i industrialnym gwarem miast. Muzyce towarzyszyła niepokojąca animacja. Ikony, krzyże, nagrobne aniołki, porcelanowe lalki przeplatały się z futurystycznymi obrazami zniszczonych budynków, strzępów maszyn, broni. W tym wszystkim był człowiek, zniszczony, ze smutnym wzrokiem, z zakrwawionymi rękami, .
Improwizowany taniec Eweliny Ciszewskiej dopełniał nastrój niepokoju i doskonale wpisywał się w dynamikę tej muzyki. Artystka ubrana na czarno z czerwoną walizką wyruszyła w podróż przez niebezpieczne zakamarki ludzkiej natury. Zrzuciła czarną suknię, by w białej, niewinnej i czystej dogrzebać się do lepszego świata. Szukała go na pustyni, w wysuszonym piasku, w białym kokonie codzienności. Bezskutecznie. Wróciła do punktu wyjścia. Może bogatsza o to, co przeżyła? Muzycy towarzyszyli jej w drodze, widać było nić porozumienia między nimi, choć wystąpili wspólnie po raz pierwszy. Dla Eweliny Ciszewskiej, aktorki i choreografki, która prowadzi Teatr Sztuk w Oleśnicy, gdzie łączy różne dziedziny aktywności artystycznej, było to ważne przeżycie. – Lubię muzykę awangardową właśnie za jej niejednoznaczność. Słuchałam płyt Pathmana i jestem pod silnym wrażeniem tych brzmień. Moja improwizacja jest zawsze tworzeniem obrazów, które wcześniej widzę w swojej wyobraźni. Słucham muzyki, zamykam oczy i wyobrażam sobie kolory, kompozycje, takie wyspy, do których muszę dopłynąć. Ale na scenie wszystko i tak dzieje się spontanicznie i nieoczekiwanie – mówi Ewelina Ciszewska.
„Sekrety Szekspira” (odcinek 4) na podstawie „Sny nocy letniej” W. Szekspira.
39. Łódzkie Spotkania Teatralne - Listopad 2016
Piotrków Trybunalski / Centrum Idei Ku Demokracji
"Omaggio a Russolo"
39. Łódzkie Spotkania Teatralne
Centrum Teatru i Muzyki - Kutno 2016
Projekt: "LUSTRO" - część I Wystąpiła: Domela Grenda Realizacja: Robert Baliński Zdjęcia: Hektor Werios Wokal: Susanna Jara Produkcja: Teatr Sztuk, Hektor Werios
"IMPRO :: CITY / PABIANICE" - WRZESIEŃ 2016
Inauguracja 39. Łódzkich Spotkań Teatralnych, Teatr Obrazu. Premiera produkcji 39. ŁST:
wystąpili: Ewelina Ciszewska (Teatr Sztuk), Jan Kochanowski (Wrocławski Teatr Pantomimy), Paweł Grala (Pracownia Fizyczna), Izumi Yoshida, Morihide Sawada, Igor Gawlikowski (Karbido).
II Festiwalu Teatrów Niezależnych ANDROMEDON / TYCHY - SIERPIEŃ 2016
"SEKRETY SZEKSPIRA"
KULTURAONLINE
Robert Baliński: Jak powstał Festiwal Monodramów /wywiad/
MONOArt Oleśnica to szczególna inicjatywa, zważywszy, że skoncentrowana na wspieraniu artystów poprzez rezydencję oraz nagrody pieniężne.
Zanim mogliśmy obejrzeć i ocenić wybrane monodramy, ich projekty zostały wyłonione w drodze konkursu, po czym stworzono artystom sprzyjające warunki do tego, by mogli nad nimi pracować.
Dobrze wiemy jako artyści, jak trudno czasem zrealizować nawet najciekawsze pomysły, kiedy nie ma na nie środków - opowiada o okolicznościach powstania Festiwalu Monodramów jego pomysłodawca –Robert Baliński, reżyser i operator filmowy, współtwórca Teatru Sztuk:
Na szczęście dla nasOleśnica coraz bardziej sprzyja nowatorskim rozwiązaniom, nie boi się artystycznego ryzyka. Przy tym, kiedy mieszkasz z dala od miasta (a tak jest w naszym przypadku), zmienia się mentalność – zaczynasz więcej myśleć o ludziach. Kiedy dostaliśmy pieniądze na organizację festiwalu, postanowiliśmy dać szansę innym zrealizować ich autorskie pomysły. Nasz Festiwal tym się jednak różni od podobnych sobie, że po raz pierwszy zastosowaliśmy w odniesieniu do teatru zasadę rezydencji. Przyjeżdżasz, przywozisz swój pomysł i pracujesz poza swoim środowiskiem, z dala od codziennych zobowiązań.
Takie warunki wydały nam się bardzo atrakcyjne do pracy twórczej. Jako Teatr Sztuk rozpisaliśmy konkurs, stworzyliśmy regulamin i czekaliśmy na zgłoszenia. Nasza idea spotkała się z dużym zaintersowaniem, a Miasto Oleśnica uwierzyło w ten projekt ifinansowo wsparło wszystkie jego aspekty.Wraz z Biblioteką i Forum Kulturystworzyliśmy artystkom odpowiednie warunki: wynajęliśmy sale, zapewniliśmy obsługę i całe zaplecze techniczne, a także niezbędne fundusze. Rezydentki, poza pracą w wyznaczonych przestrzeniach teatralnych, miały zapewniony nocleg w pięknym, renesansowym zamku. Natomiast Oleśniczanie, w wyznaczonych godzinach, mogli codziennie ”podglądać” proces twórczy. Zasadą miała być integracja środowiska i poznanie pracy ”od kuchni”.
Zaprosiliśmy także do współpracy jurorów, którzy są uznanymi specjalistami z różnych dziedzin sztuki, aby odpowiednio wysoko postawili poprzeczkę. Jesteśmy przekonani, że kto daje, ten otrzymuje w dwójnasób. Jeśli uda się nam zrealizować trzy edycje Festiwalu Monodramów, to tym samym przyczynimy się do powstania dziewięciu sztuk, które będą grane w Polsce, a także za granicą.
I Festiwal Monodramu "MONOart OLEŚNICA" odbył się w dniach 28 – 31 lipca 2016 r., a jego organizatorami byli: Teatr Sztuk oraz Biblioteka i Forum Kultury w Oleśnicy.
WERDYKT JURY Festiwalu MONOart Oleśnica 2016:
Jury I Festiwalu Monodramów MONO ART Oleśnica 2016: Łukasz Maciejewski (Przewodniczący Jury), Tomasz Man, Robert Baliński, Paweł Sala, Krzysztof Dziedzic i Marcin Krzyżanowski po obejrzeniu wszystkich trzech, premierowych spektakli w ramach Festiwalu ("Frances" Małgorzaty Kowalskiej, "Virgin" Karoliny Wojtko i "Woman Power, czyli św. Hildegarda z Bingen" Anny Rakowskiej) przyznało:
*Grand Prix Festiwalu - Annie Rakowskiej "Woman Power, czyli św. Hildegarda z Bingen", reż. Dorota Bielska, muzyka Kasia Tercz.
Jury Dziennikarskie: Krzysztof Dziedzic (Przewodniczący Jury/Panorama Oleśnicka), Barbara Lekarczyk-Cisek (kulturaonline.pl) i Łukasz Maciejewski przyznało:
Artystkom gratulujemy, dziękujemy i życzymy nieustających sukcesów.
Ewelina Ciszewska: Dotknąć tajemnicy /wywiad/
2016 - 07 - 25 / BARBARA LEKARCZYK - CISEK
[wszystkie zdjęcia: Eurydyka fot. Robert Baliński - archiwum artystki]
Rozmawiamy z Eweliną Ciszewską – aktorką i pedagogiem PWST – o jej drodze do teatru, eksperymentach i możliwości dotknięcia tajemnicy.
Barbara Lekarczyk- Cisek: Obejrzałam niedawno ”Eurydykę” na scenie PWST, ale wyznam, że moją uwagę zwróciłaś już spektaklem ”maria s.”, który wyróżniał się na tle innych znakomitym pomysłem wykorzystania sukni jako scenografii. Przywiodło mi to na myśl Birutė Mar i jej suknię z ”Radosnych dni” Becketta, ale Twój pomysł był jednak inny, oryginalny. Myślę, że obu Wam wspólna jest także pasja w podejściu do sztuki teatru. Jak to wszystko się zaczęło, zanim stworzyłaś tę suknię – scenę?
Ewelina Ciszewska: Potrzebę kreacji od zawsze podsycali we mnie rodzice, choć sami nie są aktorami. Ta "domowa twórczość” pojawiała się zupełnie naturalnie, nienachalnie. Mama, która jest lekarzem weterynarii, rysowała mi np. układ oddechowy człowieka, aby wyjaśnić, co się ze mną dzieje, kiedy choruję, a rysunki te podsycały moją wyobraźnię. Początkowo marzyła mi się medycyna, w szczególności chirurgia, ale ze względu na słaby wzrok musiałam z tych planów zrezygnować. Uczestniczyłam jednak w warsztatach teatralnych, prowadzonych przez człowieka, którego interesowała teatralna alternatywa, jak poznańskie Ósemki czy Biuro Podróży, a przy tym był pod ogromnym wpływem Grotowskiego. Te fascynacje przelewał na nas – dyskutowaliśmy, jeździliśmy na spektakle, teatralnie eksperymentowaliśmy. Otaczali mnie ludzie z pasją... a to zaraźliwe.
Zdecydowałaś się zdawać do szkoły teatralnej?
Tak, ale nie zdawałam od razu. Stchórzyłam. Wybrałam historię sztuki we Wrocławiu. Z perspektywy czasu rozumiem, że to był dobry i potrzebny etap mojego życia, choć wypełniony godzinami spędzonymi w bibliotekach, archiwach... Na swój sposób fascynujące, ale mnie rozsadzało od środka. Miałam potrzebę tworzenia, dlatego już podczas studiów związałam się z Teatrem Formy i od tego czasu zaczęła się moja przygoda z pantomimą. Słowo wydawało mi się wówczas zbędne i na swój sposób stałam się "małomówna".
fot. z archiwum artystki
Po kilku latach zdałam egzamin przed komisją ZASP-u i zostałam aktorką pantomimy. Czegoś jednak brakowało, więc pomimo posiadanego dyplomu, postanowiłam jednak zdawać do szkoły teatralnej. Poza tym po ukończeniu historii sztuki sądziłam, że nic ciekawego mnie w tym zawodzie nie spotka, że będę siedziała w muzeum, pilnowała eksponatów, oprowadzała wycieczki, a w najlepszym przypadku pracowała przy organizacji wystaw. Nie było wówczas tak kreatywnego podejścia do stanowiska kuratora jak dziś. Zawód kuratora – kreatywnego współtwórcy wystawy – dopiero kiełkował. Zresztą i tak sercem byłam już gdzie indziej.
Jednak bez historii sztuki nie byłoby ”marii s.”?
Tak, pewne obrazy wrosły podskórnie w moją tkankę. Przyznaję, że suknia mi się przyśniła – wielka, biała, lewitująca, w której chodzę po krętych schodach. Tak powstał wizualny pomysł spektaklu. Powrócił też dylemat, co można robić po historii sztuki – tym razem jako temat monodramu. Moja bohaterka siedzi sfrustrowana w muzeum i pilnuje ekspozycji. Ta frustracja nie wynika jednak tylko z zawodowego niespełnienia...
Bohaterka ”marii s.” jest dodatkowo silnie związana z matką, która cały czas ją kontroluje i tylko w tej królewskiej sukni ma w sobie siłę, aby się przeciwstawić.
Dotknęłam trudnego tematu toksycznej relacji między matką a córką. Dotarło do mnie, że manipulacja pierwszej (w odruchu zaspokojenia ambicji czy też wypełnienia emocjonalnej luki) i jednoczesna bierność drugiej (tzw. święty spokój) zostawiają niewidoczne rysy, które nieświadomie powielamy. Wypieramy ze strachu to, co bolesne, tym samym oddalając się od siebie, od swojej kobiecości, zamiast ją poznawać i rozwijać.
Mimo ważkich problemów, przedstawienie miało też dużo subtelnego humoru… Wracając jednak do formy tego spektaklu, wyróżnia go przede wszystkim plastyka sceniczna…
W „marii s.” chciałam, żeby suknia spełniała różne funcje; była łóżkiem, szafotem, ekranem projekcyjnym, schronieniem, brzuchem matki, scenką teatralną dla tańczących nóg, a na końcu kostiumem. To fascynujące, kiedy jeden przedmiot zmienia swoje znaczenie w zależności od kontekstu i okoliczności. To pobudza wyobraźnię. Takie multimedialne myślenie o scenografii czy rekwizycie wyniosłam ze szkoły teatralnej (Wydział Lalkarski PWST we Wrocławiu). Chciałam się w tej sukni gubić i odnajdywać, tak jak w moim śnie i tak jak główna bohaterka mojego monodramu w relacji z matką. Ponieważ miałam statyczną, dekorację na scenie, musiałam zintensyfikować swoje działania; stąd różne konfiguracje mojego ciała, rola stóp, personifikacja rąk, rola podwieszonego nas suknią czepca.
Maria S. fot. Robert Baliński
Dostrzegam tu pokrewieństwo z teatrem Leszka Mądzika czy Tadeusza Kantora. Czy to Twoi mistrzowie? Jakie są źródła inspiracji?
Źródła? Inspiracji jest wiele. Inspirować może wszystko. Banał, błąd, dźwięk, słowo, ale też jakaś fraza z Schulza, egzaltacja czy poczucie zagrożenia. Inspirująca jest także codzienność. Pociągają mnie cyrk i klaunada. Wcale nie muszą to być od razu odkrycia na skalę światową, artystyczne skandale czy kategorie sztuki wysokiej. Choć z całą pewnością Kantor jest moim mistrzem, nie tylko ze względu na treści, symbolikę i uniwersalność, które niosą jego przedstawienia, ale także ze względu na formę; użycie rekwizytu, rytmiczność, zapętlenia akcji, a przede wszystkim ze względu na wizyjność i prostotę. Pisałam zresztą pracę magisterską na temat ”Teatru Kantorowskiej lalki”. Oglądałam nie tylko spektakle, ale też miałam niebywałą okazję przyjrzeć się z bliska manekinom, starym dekoracjom, rekwizytom, atrapom w magazynach Cricoteki, jeszcze przed przenosinami.
Jeśli chodzi o wizualność – na pewno bliski mi jest RobertWilson, z jego mocno wyestetyzowanym teatrem, scenografią, kostiumem, choreografią i całym zamysłem inscenizacyjnym. To teatr bardzo mi bliski ze względu na połączenie różnych form. Sięgam do różnych źródeł. Jestem pod wrażeniem teatruRomea Castelucci i Jana Fabrè z jego 24-godzinnym spektaklem ”Mount Olympus". Inspiruje mnie też współczesny dizajn i sztuka użytkowa. Bardzo cenię instalacje OlafuraElliasona za rozmach i odwagę artystyczną. Nasiąkam różnymi światami, ale nie kopiuję. Sygnałem, że coś jest dobre i ważne dla mnie, jest moje wewnętrzne rozdrażnienie. Tak się u mnie zaczyna proces twórczy. Pociąga mnie zestawianie różnych sztuk. To idea, którą wspólnie z Robertem Balińskim staramy się realizować w Teatrze Sztuk. W takim celu powstał – by łączyć na wspólnym gruncie różne oblicza sztuki, badać jej granice i wzajemne przenikanie. To daje twórczą wolność.
A jakie były okoliczności powstania ”Eurydyki”?
Nie przyśniła mi się! Zatęskniłam za lalką. Chciałam połączyć ciało i lalkę. Stworzyć dwa zależne od siebie byty i zbadać przenikanie się obu tych form. Stąd pomysł na projekt badawczy ”Eurydyka”. Bazą stał się mit o Orfeuszu i Eurydyce. Zadałam sobie pytanie, co działo się z Eurydyką pod ziemią. Zastanawiało mnie okrucieństwo bogów i nieprzemijająca obecność mitu w naszej kulturze. Podeszłam do tego mitu inaczej, zupełnie marginalnie traktując Orfeusza i wyciągając na pierwszy plan stan ducha Eurydyki. Zbudowałam laboratoryjny Hades, a w nim konflikt pomiędzy Eurydyką a Persefoną, która także padła ofiarą boskiego kompromisu. Konflikt potęguje dodatkowo różny wiek obu bohaterek i inaczej traktowane życiowe niespełnienie. Eurydyka, wbrew oczekiwaniom i zwyczajom panującym w podziemiu, nie zapomina o Orfeuszu, wręcz przeciwnie – pielęgnuje swoje życie wewnętrzne. Starzejąca się Persefona, żeby je wydobyć i poznać, urządza rozmaite prowokacje. Organizuje jej np. kolejne urodziny w podziemiu, a w ramach prezentu serwuje możliwość spotkania z Orfeuszem, a może i ucieczki...Dość okrutne, biorąc pod uwagę, że mit musi się wypełnić...
Jednak w pewnym momencie spektaklu, w scenie miłosnej, udaje się jej na chwilę uwolnić i jest szczęśliwa. To jakby powiedzieć, że można być wolnym dzięki miłości.
Ładnie powiedziane. Mamy zakorzenione w naszej naturze dążenie do szczęścia. A odwieczne dążenie człowieka do szczęścia i harmonii, złamane niepowodzeniem brzmi niezwykle współcześnie. Ten mit jest, w moim przekonaniu, wiecznie żywy, a jego siła rażenia ogromna. Rzeczywiście na stole odbywa się ”taniec miłości”, ale w założeniu mocno "zawiesisty" i zwolniony w ruchu, swoim tempem przypominający marzenie senne. Wydaje się przez moment, że – jak w micie – marzenie ma szansę się spełnić. Ostatecznie Hades okazuje się jedną, wielką mistyfikacją.
W porównaniu do ”marii s.” to przedstawienie nie jest już autorskim monodramem. Tekst napisał Karol Mroziński, występuje trzech aktorów będących przedstawicielami trzech pokoleń, muzykę na żywo gra Marcin Krzyżanowski…
Zaprosiłam tym razem innych twórców, w tym genialną prof. Mirosławę Lombardo oraz studenta – Łukasza Staniewskiego. Spotkanie trzech pokoleń na jednej scenie okazało się bardzo twórcze. Tym bardziej, że każdy z nas miał coś innego do zaoferowania, inną wrażliwość, inne talenty, inny sposób myślenia. Mirosława Lombardo jest aktorką słowa, więc bez obaw oddałam jej wszystkie litery, choć jako milcząca Persefona jest na scenie równie porażająca. Łukasz Staniewski ma w sobie rzadki rodzaj naturalności i prostoty, a z drugiej strony jako ”beatboxujący” Orfeusz miał wiele do powiedzenia. Ja pozostałam niema.
fot. Robert Baliński
Autora tekstu poznałam rok temu na Turnieju Jednego Wiersza w Oleśnicy. Karol Mroziński ten konkurs wygrał. Tekst do "Eurydyki" pisał na zamówienie. Konsultowaliśmy go tylko wirtualnie, na fejsbuku, zwykle po północy, i tak aż do premiery. Jego obecność na próbach nie była konieczna. Wiedziałam, w którą stronę zmierzam. Miałam też dużą swobodę w traktowaniu tekstu – mogłam go skracać, przestawiać, coś dodać. Sporo wykreśliłam. Wolałam zostawić przestrzeń dla dźwięku granego na żywo i dla niemych sytuacji. Spektakl w założeniu jest performatywny. Wiedzieliśmy, że owszem, pewne założenia realizujemy, ale pozostawiamy sobie miejsce na improwizację. Zwłaszcza w przestrzeni pozahadesowej, ale widocznej dla widza, po obu stronach sceny. To pozwalało zachować świeżość i czujność zarazem. Marcin Krzyżanowski większość dzięków improwizował, co dodatkowo wzmagało naszą uważność.
Ciekawy jest też sposób wykorzystania głowy i rąk lalki. To dzięki nim Eurydyka ożywa. Mnie się to skojarzyło w bohaterem powieści ”Matei Brunul” Luciana danTeodorovici, który w jakiś sposób żyje dzięki nieodłącznej marionetce. Bohater traci duszę, ponieważ traci pamięć i to właśnie marionetka ”przywraca” mu życie.
Nigdy dotąd nie animowałam lalki w ten sposób, choć zawsze podświadomie czułam taką potrzebę. Moje myślenie o ciele przeniosłam na lalkę. Stało się to dość naturalnie. Chciałam, żeby żyła, ”oddychała” własnym powietrzem, po swojemu ”wątpiła” i po swojemu ”rejestrowała” świat. Miałam wcześniej do czynienia z różnymi technikami lalkowymi, ale w ”Eurydyce” poszłam dużo dalej. Ponieważ nie była kompletna (tylko głowa i dłonie), musiałam ją ”uzupełnić” sobą i stworzyć jej inną motorykę. To zespolenie odczułam najpełniej, kiedy głowę lalki animowałam ustami. Aleksandra Stawik zaprojektowała lalkę, która była dopasowana do mojej dłoni ciężarem i gabarytami. Pod wpływem prób pojawiały się również nowe rozwiązania. Chciałam, aby relacja z lalką była oparta na przenikaniu. Raz ja ożywam, a za chwilę ożywa lalka. Po chwili tę granice trudno wyczuć, bo żyją i odczuwają obie jednocześnie. Ale lalka to nie tylko mój kontakt ze światem, to przede wszystkim obudzona dusza Eurydyki.Chciałam dotknąć tajemnicy życia i śmierci. Brzmi to może patetycznie, ale lalka znosi godnie taką metaforę.Lalkadała mi więc możliwość metaforycznego spojrzenia na tematykę śmierci.
Działalność artystyczną łączysz z sukcesem z pracą pedagogiczną. Uprawianie pedagogiki artystycznej jest dużym wyzwaniem, bo też jak tu kogoś nauczyć, aby ”był twórczy”? Nieodżałowanej pamięci prof. Jan Berdyszak twierdził, że to niewykonalne, choć sam także wychował wielu artystów.
Wydaje mi się, ze każdy jest artystą, tylko trzeba umieć to z siebie wydobyć. Do szkoły teatralnej przychodzą ludzie, którzy albo są już twórczo rozbudzeni, albo ich potencjał został dostrzeżony na egzaminach wstępnych. Są tacy, którzy ujawniają swoje talenty już na pierwszych zajęciach, a inni dopiero po jakimś czasie, bywa nawet, że na roku dyplomowym. Dłużej też trwa u nich proces nabierania wiary we własne umiejętności. Z jednej strony poznają warsztat i zawodową dyscyplinę, z drugiej jako pedagog muszę mieć świadomość, że cały czas obcuję z cudzą wrażliwością i emocjami. Można podpowiadać, sugerować, nakłaniać do eksperymentów, bo studia są takim czasem, kiedy można jeszcze sobie pozwolić na błędy. Potem kompromitacja może być bardziej bolesna. Ten zawód nie istnieje bez widza, trzeba więc nabrać także odporności na krytykę. Prowadzę zajęcia na obu wydziałach z plastyki ruchu scenicznego, z elementami pantomimy. Próbuję studentom zaszczepić miłość do pantomimy, co jest trudne, bo to forma z założenia bardzo sztuczna, wymagająca dużej dyscypliny. Kolejne pokolenia, które przychodzą do szkoły teatralnej z reguły nie pamiętają już wspaniałych przedstawień Henryka Tomaszewskiego: jego syntezy sztuk, tej wyjątkowej kompozycji na scenie, maestrii w ruchu i w geście. Człowiek wychodził z kolejnych premier głęboko poruszony. To było zjawisko na skalę światową, pod każdym względem. I jak to przenieść na grunt szkoły..? Oczywiście pantomima ewoluuje. Trzeba pokazać, że pantomima jest formą, w którą trzeba tchnąć własnego ducha, swoją osobowość, swoją odwagę. Kopiowanie jest złudne i nie daje satysfakcji.
Co teraz? Czy masz pomysł na kolejną sztukę, czy zamierzasz jeszcze trochę poeksperymentować przy ”Eurydyce”?
Zmieniać jej nie chcę, bo konstrukcyjnie jest, wydaje mi się, przemyślana i zamknięta. Żyje juz swoim życiem. Chciałabym ją grać. Planów mam sporo, w różnych przestrzeniach. Za chwilę czekają mnie prezentacje festiwalowe "marii s." i "Sekretów Szekspira", potem intensywny warsztat pantomimy w Berlinie. Jako Teatr Sztuk organizujemy razem z Oleśnicą festiwal monodramów MONO ART i właśnie rozpoczęliśmy towarzyszącą mu rezydencję teatralną. Jednocześnie pracujemy nad najnowszą, wrześniową premierą. W najbliższych planach mam również pracę nad monodramem pod okiem To